Tag Archives: żołnierze

Żołnierz u psychologa

Rola psychologa w wojsku, jak możemy przeczytać np. w „Polsce Zbrojnej”, obejmuje szeroki zakres działań: profilaktykę, edukację, diagnozę psychologiczną, opiniowanie i interwencję kryzysową, wsparcie psychologiczne oraz specjalistyczną pomoc kliniczną.

Dużo tego jest i wydaje się, że potrzeby wojskowych w tym względzie powinny być zaspokojone. Można by nawet powiedzieć, że żołnierze to szczęściarze, bo tak szeroki zakres pomocy jest im oferowany nieodpłatnie. Dlaczego zatem żołnierze niechętnie korzystają z pomocy psychologicznej?

Stereotypy

Jednym z powodów z pewnością są w dalszym ciągu stereotypy. Wiele ponoć się zmienia, zwłaszcza odkąd polska armia stała się armią zawodową, odkąd uczestniczymy w misjach zagranicznych oraz korzystamy z międzynarodowych doświadczeń. Jednak co w teorii brzmi świetnie, w praktyce często nie wygląda już tak dobrze. Mimo coraz większej świadomości pomoc psychologiczna najczęściej jest przez wojskowych odrzucana, pojmowana jako rodzaj słabości i wyznacznik nieradzenia sobie. Korzystanie z pomocy bywa postrzegane stereotypowo, zarówno przez środowisko, jak i przez samego potrzebującego. Nawet kiedy pojawia się potrzeba kontaktu, wraz z nią pojawić się może ambiwalencja wynikająca nie tylko z lęku przed oceną innych, ale także wewnętrznego poczucia porażki. Kiedy jest gorzej, motywacja do wizyty jest, ale kiedy jest trochę lepiej, pojawiają się wątpliwości, które przed tym powstrzymują. „Czy to jest mi w ogóle potrzebne? Co taki psycholog mi pomoże?”…lęk przed odsłonięciem się, utratą anonimowości oraz brak zaufania do specjalistów, tylko jeszcze mocniej komplikuje sprawę.

Niekompetentni specjaliści

Zdarza się czasem, że można trafić na niekompetentnego specjalistę. Nie zawsze jest to ich wina, czasem brak im doświadczenia czy wyszkolenia by zająć się tym z czym się do nich zgłoszono, dobrze jest jeśli potrafią się do tego przyznać. Bywa jednak tak, że owi specjaliści nie pogłębiają i nie rozwijają swojej wiedzy i kompetencji czyniąc czasem więcej szkody niż pożytku. Problem jest oczywiście bardziej skomplikowany, niż może się pierwotnie wydawać. Jednostki wojskowe rozsiane są po całej Polsce, a psychologowie tam pracujący u tzw. podstaw często mogą trafić na problemy, które przerosną ich możliwości, a odesłać zgłaszającego się nie ma gdzie. Jednakże niezależnie od tego w którym sektorze działań psychologicznych niekompetentny specjalista będzie pracował, trafienie na niego zawsze, albo prawie zawsze skutkuje zniechęceniem na przyszłość. Najgorsze co może się wydarzyć, to zła ocena sytuacji dokonana przez psychologa, brak zainteresowania oraz nieumiejętność przyznania się do niewiedzy. W tym ostatnim przypadku zdecydowanie lepiej przyznać się do braku wiedzy i być wspierającym, niż udawać, że się wie i strzelać w ciemno.

Niechęć do psychologów wojskowych

Kiedy pracowałam w wojsku większość konsultacji odbywała się w sposób nieoficjalny. Pokój psychologa w jednostce odwiedzany był rzadko, na misji czegoś takiego jak pokój psychologa w ogóle nie było. Nie oznacza to jednak, że nie wykonywałam swojej pracy. Rozmowy prowadzone były w różnych miejscach, więc nigdy nie było jasne dla ewentualnych obserwatorów, czy to rozmowa koleżeńska czy być może psychologiczna porada, było to jasne tylko dla rozmówców. W takim trybie jednak, dokonać można jedynie interwencji, porady czy udzielić wsparcia. Taki sposób funkcjonowania często okazywał się niezbędny ze względu na lęk przed oceną kolegów i przełożonych, który żołnierzom towarzyszył. Wydaje się, że jest to jeden z głównych powodów, dla których żołnierze wolą skorzystać ze wsparcia psychologicznego poza swoim środowiskiem pracy.

Jest moim zdaniem jeszcze jeden ważny powód niechęci wojskowych do wizyt u psychologa – niedostosowanie metody oddziaływań do zgłaszanych trudności.

W wojsku nie ma miejsca na psychoterapię

Dostęp do psychoterapii w wojsku jest niezwykle ograniczony. Oczywiście zgodnie z decyzją MON oddziaływania psychoterapeutyczne w pewnym zakresie zapewnione są w wojskowych oddziałach szpitalnych, podczas turnusów uzdrowiskowo-rehabilitacyjnych oraz w specjalistycznych wojskowych przychodniach lekarskich. Realny sposób realizacji tych zadań nie jest mi znany, trudno mi zatem powiedzieć jakiej jakości są to działania. Pamiętam za to, że kiedyś często słyszałam zdanie „w wojsku nie ma miejsca na psychoterapię”. To jednak nie znaczy, że wojskowi psychoterapii nie potrzebują. Problemy zgłaszane przez żołnierzy często są problemami, które powinny zostać poddane oddziaływaniom psychoterapeutycznym i to wcale nie w warunkach turnusu rehabilitacyjnego czy szpitalnego oddziału, ale ambulatoryjnie. Myślę tu o poczuciu samotności, trudnościach adaptacyjnych po powrocie z misji czy po przejściu na emeryturę, rozpadzie związków małżeńskich, czy nieumiejętnością wejścia w związek i zaangażowania się. Także o trudnościach w bliskich relacjach, stanach depresyjnych charakteryzujących się uczuciem pustki i zniechęcenia, nadużywaniem alkoholu itp. Czasem wystarczy krótkoterminowe oddziaływanie czy wręcz interwencja kryzysowa, a czasem potrzeba czegoś więcej. Nawet jeżeli znajdziemy specjalistę mogącego się tym zająć wśród specjalistów wojskowych, to zapewne jest ich niewielu. Żołnierze, zwłaszcza ci którzy uczestniczyli w misjach, mają specyficzne, trudne doświadczenia, w pamięci obrazy  i wydarzenia, o których nie chcą myśleć, ale to także przede wszystkim ludzie z ludzkimi problemami.

Czasem by skorzystać z kontaktu psychoterapeutycznego nie potrzeba traumy, z którą sobie nie poradziłem, czasem wystarczająca jest potrzeba zmiany i poprawy jakości dotychczasowego życia. Chęć zrozumienia siebie, swojej natury i najzwyczajniej w świecie chęć osobistego rozwoju.

 

 

Misja wojskowa – mechanizm zaprzeczania

Właśnie przeczytałam opis audycji RDC dotyczącej chęci powrotu na misję, tematu poruszonego również przeze mnie w artykule Choroba misjonarza i Choroba misjonarza cz. 2. Cieszy mnie, że temat jest nagłaśniany, to bardzo ciekawa audycja zawierająca wiele celnych wypowiedzi.

Do niniejszej notatki zainspirowała mnie wypowiedź księdza mjr Władysława Jasicy, kapelana 11. Dywizji Kawalerii Pancernej w Żaganiu, który wspomina rolę posługi na misji: ” – Rola księdza na misji to głównie posługa sakramentalna – msza święta, spowiedź i rozmowa – podkreśla ks. mjr Jasica.  –  Kiedy ginie ktoś, z kim się służy na co dzień, a więc człowiek, z którym jadło się śniadanie, a za chwilę nie żyje, to traumę przeżywają nie tylko zainteresowani, ale cały obóz, który na co dzień jest gwarny i pełny rozmów, to w tym momencie powstaje cisza i spuszczony wzrok”. Trudno się z księdzem nie zgodzić, jest to opis rzeczywistych reakcji, ale według mnie nie jest pełny. Jako psycholog rozwinę temat o reakcje paradoksalną, o której akurat ksiądz nie wspomniał. Zdarza się bowiem, że reakcja na traumatyczną, trudną sytuację jest odwrotna tzn. ludzie spotykają się przy jednym stole, bo chcą być bliżej w tej trudnej sytuacji, ale nie ma spuszczonego wzroku tylko rozmowy, czasem śmiechy i żarty. Działa wtedy podstawowy mechanizm obronny uruchamiany w sytuacji silnego stresu, który nazywa się zaprzeczaniem. W skrócie mówiąc pierwszą reakcją na taką wiadomość jest szok i niedowierzanie. Osoby dotknięte tym doświadczeniem pytają co się stało, przekazują innym co się wydarzyło lub co na ten temat wiedzą, jest bardzo emocjonalnie. Doświadcza się różnych uczuć w tym niedowierzania i zaprzeczania: „jak to możliwe przecież siedział tu z nami jeszcze wczoraj”, „czy to na pewno sprawdzona informacja”. Szok nie pozwala dopuścić takiej informacji do siebie, głównie dlatego, że trzeba by wtedy dopuścić także myśl taką, że to mogło wydarzyć się każdemu z nas, którzy właśnie tam jesteśmy. Taka myśl w tym właśnie momencie jest dla psychiki niezwykle zagrażająca, dlatego należy ją wypchnąć z umysłu. Na nią będzie jeszcze czas, podobnie jak na ulgę. Wypartej myśli nie ma, ale napięcie, stres i niepokój pozostają. Trzeba się skupić na zadaniu, jeżeli ktoś zginął to znaczy, że są być może ranni, szpital ma pełne ręce roboty. Uruchamiane są różne procedury, takie wydarzenie sprawia, że wszyscy mają dużo zajęć a każdy musi sprawnie wykonać zadania, za które jest odpowiedzialny w razie takiej sytuacji. Spotkanie w grupie po zakończonych tego dnia obowiązkach, kiedy już sytuacja została opanowana to moment, kiedy napięcie trzeba zrzucić. Ludzie siadają razem, nie chcą być sami. Potrzebują nie tylko odreagować, dzieje się tak także w służbie mechanizmu zaprzeczania. Paradoksalnie chce się odciąć od tego co się wydarzyło, dlatego właśnie są żarty, są śmiechy, jest „reset”. To nie jest jeszcze czas na żal, pustkę i smutek, które pojawiają się w trakcie przeżywania żałoby. To czas na ochronę nadwyrężonej stresem psychiki, którą w ten sposób chronimy przed dezintegracją. Chcę podkreślić wyraźnie nie ma to nic wspólnego z brakiem szacunku dla osób, które straciły życie lub są ranne, jest to tak naprawdę wyraz cierpienia z powodu ich utraty, lęku przed śmiercią i zranieniem, który każdego może dotyczyć.

Jedną z rzeczy ukazującą zaprzeczanie są reakcje w schronach podczas ostrzeliwania bazy. Gra się np. w karty albo szachy, rozmawia się i żartuje jakby nic się nie działo. Normalka. Nie można inaczej, bo to rzeczywiście jest codzienność, gdyby dopuścić świadomość, że za każdym razem mogę nie wyjść z tego cało, trzeba by było się pakować. Pamiętam rozmowę z jednym z żołnierzy, który opowiedział o tym jak podczas jednej z wcześniejszych zmian kule minęły go o włos – trafiły wszędzie tam, gdzie akurat jego nie było. Powiedział mi, że od tamtego momentu wierzy w swoje szczęście, w to, że nic mu nie będzie. Takich sytuacji miał jeszcze kilka. I ja i on do dziś dobrze wiemy, że jest to wbrew logice i faktom, jest to zaprzeczanie zagrożeniu w czystej postaci. W tamtym momencie na misji było to potrzebne i konieczne, chroniło przed myślą, którą ów kolega wypowiedział, kiedy spotkaliśmy się po jakimś czasie już w Polsce. Powiedział wtedy: „bo wiesz… szczęście się kiedyś kończy”, ale o tym można było pomyśleć dopiero w domu.

Mechanizm zaprzeczania jest mechanizmem niezbędnym by się chronić, stąd czasem biorą się paradoksalne myśli i reakcje. Używamy go nie tylko w trudnych traumatycznych sytuacjach, ale także w codziennym życiu.

„Choroba misjonarza” cz. 2 – dlaczego jeżdżenie na misje jest atrakcyjne

W pierwszym poście pt. „Choroba misjonarza” poruszyłam głównie wątek związany z tym co dzieje się po powrocie, a co może powodować że chce się wrócić na misję. Nie odnosiłam się jednak do tego, dlaczego jeżdżenie na misję jest atrakcyjne. A faktycznie tak jest – wyjazd na misję przynosi korzyści, nie tylko te finansowe, zawodowe, ale także psychologiczne.

Po pierwsze: Dla żołnierza to przede wszystkim sprawdzenie w terenie tego wszystkiego do czego został wyszkolony w kraju, na poligonie. Wyjazd na misję jest więc często potwierdzeniem własnej wartości w zawodzie. Podobnie jak u himalaisty sto wejść na ściankę wspinaczkową znaczy dużo mniej niż wspinanie się na najwyższe szczyty, tak dla żołnierza wyjazd na misję potwierdza jego wartość bojową dużo bardziej niż służba w kraju w czasie pokoju. Jest to mocno związane z ambicją, pragnieniem osiągnięć, chęcią zdobycia określonej pozycji. I trudno się temu dziwić.

Po drugie: Chęć wyjazdu związana jest z możliwością przeżycia jedynego w swoim rodzaju doświadczenia. Wykonywania zadań czy spędzenia czasu w miejscach, do których zwykły śmiertelnik nie ma dostępu. Tam nawet powietrze pachnie inaczej. Dodatkowo doświadczenie bycia na misji uczy dystansu do życia, ponieważ stykasz się z tym jak bardzo jest ono kruche. Wiele spraw i poglądów ulega przewartościowaniu.

Po trzecie: W tamtych warunkach obowiązuje nie tylko maksymalne uproszczenie funkcjonowania na co dzień, ale także w relacjach międzyludzkich. Jeden z komentarzy pod poprzednim tekstem o „chorobie misjonarza” doskonale to opisuje. Dyziek pisze: „Nasze powroty biorą się też z tego, że tam każdy wie co ma robić, nikt nie wymyśla głupot, zawiązują się szczere relacje, szacunek między przełożonymi i podwładnymi, to coś czego brak w kraju”. Nic dodać nic ująć. Uproszczenie o którym mówię to redukcja relacji do bezkonfliktowego działania, wzajemnego zaufania i wspierania siebie. To nie znaczy, że zawsze jest dobrze, jednak nie ma niepotrzebnego rozdmuchiwania konfliktów, drobnostki pozostają w randze drobnostki i tyle.

Po czwarte: Uproszczenie funkcjonowania polega na tym że podstawowe potrzeby, o których zaspokojenie starasz się w kraju na co dzień, tam w ramach obowiązywania pewnego systemu masz zapewnione. Jasne jest kiedy i jakie zadania wykonujesz, komu podlegasz i co masz robić. Jedzenie jest o określonej porze, nikt nie chodzi przecież do sklepu i sam sobie nie gotuje. Podstawowe potrzebne do życia rzeczy są „z klucza” zapewnione i, co może wydawać się dziwne, jest w tym jakaś przewidywalność. Tak być musi, bo wszelkie siły mają zostać wykorzystane na przetrwanie i wykonywanie swojej pracy. Nie ma problemów związanych z wychowaniem dzieci, płaceniem rachunków, podatkami, nie myśli się o przyszłości, bo aktualnie liczy ona maksymalnie sześć miesięcy. Taka perspektywa jest atrakcyjna. Daje sposobność do osunięcia od siebie tego wszystkiego co często szarpie nerwy w kraju.

Podsumujmy zatem zyski wynikające z takiego rodzaju specyficznej służby: zwiększa to poczucie własnej wartości, daje możliwość sprawdzenia i poznania siebie. Mamy możliwość przeżycia i doświadczenia czegoś co niewielu jest dane, co daje nam wstęp do pewnej elity, w której znajdziemy się już na stałe. Następuje uproszczenie relacji i funkcjonowania co również jest zyskiem, a przyjaźnie zawiązane na misji są z reguły trwałe.

Pisząc o zyskach nie zapominam o stratach czy problemach. Kiedy jesteśmy „tam” przez chwile może wydawać się, że liczy się tylko „tu i teraz” ale czas w kraju nie stoi w miejscu. I wszystko co się w tym czasie wydarzyło jest już dla nas stracone. Nic i nikt nie będzie na nas czekać wiecznie, dlatego często relacje z bliskimi wystawione są na szwank.

Nie poruszam nawet tak poważnych spraw jako możliwość utraty zdrowia czy życia, choć świadomość tego często nie powstrzymuje powrotu. Racjonalizując niebezpieczeństwo liczy się na to, że kule ominą inaczej nie można byłoby wyjechać.

W filmie „The Hurt Locker” (polski tytuł „W pułapce wojny”) jest taka scena, kiedy główny bohater po powrocie do USA wysłany do sklepu przez żonę nie jest w stanie zdecydować się co do wyboru płatków do mleka. Stoi bezradnie przed regałem z kilkudziesięcioma opakowaniami. „Tam” decydował jako saper o życiu i śmierci, „tu” trudno mu było zakupić płatki. Czuje się jakby oderwany od tej rzeczywistości i to jest naturalna reakcja. Po powrocie do kraju, podobnie jak po przyjeździe na misje trzeba przejść powtórną aklimatyzację do zastanych warunków. Owa powtórna aklimatyzacja i odreagowanie to niezbędna część powrotu do normalnego funkcjonowania, wydaje się to być dobry wstęp do kolejnego artykułu tym razem na ten właśnie temat.

“Choroba misjonarza”

„Choroba misjonarza” to określenie, które usłyszałam pracując w wojsku. Tak określało się osoby, które wielokrotnie powracały na kolejne zmiany misji zagranicznych. Mówiono o tym z lekkim uśmiechem i tylko czasem z powagą, na którą moim zdaniem temat zasługuje.

Prześledźmy zatem możliwy scenariusz jaki rozgrywa się w momencie pierwszego wyjazdu na misję do innego kraju. Pierwszy moment adaptacji mija dość szybko, po jakimś czasie zaczyna się odliczanie dni do końca. Tęskni się za domem, rodziną, przyziemnymi sprawami. Im bliżej końca tym większy niepokój, że wydarzy się coś nieprzewidzianego. Gdy przychodzi moment powrotu do domu żołnierz odczuwa ulgę i szczęście, zwłaszcza jeśli miejsce pobytu znajdowało się w strefie wojny. Powrót pełen jest pozytywnych emocji – to wyjątkowe chwile kiedy wszyscy witają żołnierza z otwartymi ramionami po długim czasie rozłąki. Wiadomo, że po tym wszystkim co przeszedł przez pół roku zmiany teraz musi odpocząć. Po jakimś czasie pojawia się szara rzeczywistość. Żona cieszy się z powrotu męża, nie tylko dlatego że jest on w domu cały i zdrowy, ale także dlatego, że będzie miała wsparcie w załatwianiu codziennych spraw. Spraw których jest coraz więcej i więcej. Nie ma już tylko pracy i zadania, na którym trzeba się skupić by je wykonać i przetrwać. Jest codzienność. Otoczenie oswaja się szybko z myślą, że jesteś na miejscu. Dni mijają i w jakimś sensie są podobne do siebie. Spokój który początkowo był tak ceniony zaczyna uwierać. Nie dzieje się nic co wywołałoby przyspieszone bicie serca, brak mocnych emocji. Pojawia się specyficzny rodzaj tęsknoty. Wszystko to czego brakowało na misji nie jest już tak wyjątkowe, jest codziennością. Tak jakby wartość tego co jest w Polsce rosła i nabierała wagi kiedy widzi się to z oddali. Tymczasem po powrocie po pewnym czasie to co się ma tu na miejscu zaczyna męczyć, brakuje ekscytacji i adrenaliny. Poczucia, że robi się coś ważnego i wyjątkowego. Brakuje niezależności i poczucia wspólnoty z grupą osób, która „wie jak to jest”. Bliskich nie chce się obciążać własnymi wspomnieniami. Z bliskimi często nie można na ten temat rozmawiać, bo wiele spraw jest objęte tajemnicą wojskową. A poza tym jak powiedzieć komuś bliskiemu, że ma się myśli o powrocie? W ten sposób pomiędzy tymi którzy byli na misji, a tymi którzy zostali tu narasta niewidzialna bariera tego o czym się nie mówi. Wewnątrz powstaje osobny świat w którym składowane są najróżniejsze wspomnienia. Te związane z lękiem przed zranieniem lub śmiercią, ale i te związane z uczuciem dumy i więzi z tymi z którymi wykonywałem zadania, z którymi tam żyłem. Czasem bywa tak, że w tej rzeczywistości po powrocie nie można się odnaleźć, ma się poczucie rozdwojenia, zmęczenia i niezrozumienia.

Powrót na misje następuje z różnych powodów, służbowych, finansowych, czasem także osobistych. Najczęściej jednak dlatego, że po prostu chce się wrócić. Dlatego, że to wciąga i uzależnia. O tym mówi się rzadko.

Na koniec chciałabym zaznaczyć, że choć niejednokrotnie zdarzyło mi się obserwować występowanie takiego zespołu w mojej praktyce psychologicznej opisywana prawidłowość nie dotyczy wszystkich żołnierzy. Nie jest to obraz całości przeżyć jakich można doświadczać po misji i nie u każdego „choroba misyjna” musi wystąpić. Nie jest ona również przypisana tylko wojskowym –  podobnych uczuć mogą doświadczać np. himalaiści, korespondenci, marynarze czy podróżnicy. Jestem ciekawa Państwa opinii na ten temat.

Pozdrawiam,

Izabela Jabłońska

 

Wdowy po żołnierzach. Czas przyzwyczaja do bólu

http://dziendobry.tvn.pl/wideo,2064,n/wdowy-po-zolnierzach-czas-przyzwyczaja-do-bolu,156038.html

To bardzo trudny temat, który został poruszony jedynie w małej części. Wielokrotnie spotykałam się z komentarzami co psycholog może w tak trudnej sytuacji, co mi powie, że wszystko będzie dobrze? Co może poradzić na mój ból? Prawda jest taka, że niewiele można. Zwłaszcza w momencie o którym mowa w materiale, czyli w momencie powiadomienia. Szok i ból jest tak wielki, że świat się zapada. Naszym zadaniem jest jedynie zadbać o bezpieczeństwo tej osoby. Zorganizować to czego ona nie będzie w stanie zorganizować, powiadomić tych najbliższych, którzy mogą się zjawić. Zadaniem psychologa jest porozumieć się z rodziną poszkodowanej, to na nich spoczywać będzie wsparcie i obecność na co dzień i na koniec..naszym zadaniem jest tam być, by zapamiętano, że w przyszłości można się do nas zwrócić.

Żałoba jest procesem, który przebiega w określony sposób. W jej prawidłowym przebiegu najważniejsi są bliscy, nie specjaliści. To oni pomieszczają nasz ból, ważne by trwali nawet wtedy, gdy sami czują się bezradni…Żałoba ma swój czas i musi wybrzmieć.