Tag Archives: uzależnienie

“Papież metadonu” w Polsce

W dniach 17 – 19 lutego br. w Warszawie odbyła się międzynarodowa konferencja dotycząca miejskich polityk narkotykowych Urban Drug Policies Conference. Na konferencji gościł m.in profesor Robert G. Newman z Nowego Yorku. Newman jest uznanym międzynarodowym ekspertem w zakresie leczenia uzależnień. Przez wiele lat zajmował się leczeniem substytucyjnym uzależnionych od opiatów nowojorczyków, dzięki czemu przez niektórych nazywany jest „papieżem metadonu”. Leczenie substytucyjne jest stosowaną w uzależnieniu od opioidów formą opieki medycznej wykorzystującą do leczenia m.in. metadon – substancję o właściwościach i działaniu podobnym do narkotyku. Narkotyk zastępowany jest substytutem w celu osiągnięcia przez pacjenta bardziej kontrolowanej formy uzależnienia. Dodatkową korzyścią jest możliwość zaprzestania używania substancji nielegalnej, co ma ogromne znaczenie dla osoby uzależnionej z uwagi na ograniczenie ryzyka szkód związanych z używaniem. Dokładny opis wyjaśniający na czym polega leczenie substytucyjne znajdziecie Państwo na stronie Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii.

Na warszawskiej konferencji profesor Newman przedstawił swoje rozumienie koncepcji leczenia metadonem. Różni się ona dość znacznie od tego jak rozumieją ją osoby postronne, a często również lekarze. Mówił o tym, że często w swojej praktyce spotykał i spotyka się z pytaniami o długość trwania leczenia uzależnionego pacjenta metadonem. Odpowiada wtedy, że często takie leczenie trwa do końca życia. Czy zastanawiamy się jak długo będzie trwało leczenie cukrzycy bądź jakiejkolwiek innej choroby przewlekłej – pyta profesor. Newman uważa, że nic nie usprawiedliwia pozostawienia bez opieki medycznej tych uzależnionych, którzy chcą pomocy, którzy jej potrzebują i mogą bez niej umrzeć. Stwierdził, że uzależnienie od narkotyków jest chorobą przewlekłą, którą właśnie w ten sposób, a nie żaden inny należy traktować. Profesor Newman pozornie nie powiedział niczego odkrywczego, ale jest to trudne do pojęcia i zaakceptowania dla osób które nie zgłębiają tematu uzależnienia. Mimo tak wielu wypowiedzi profesjonalistów w mediach i uświadamiania, że uzależnienie jest chorobą, często słychać głosy, że jest jednak czymś zależnym od woli uzależnionego. „Gdyby chciał to by przestał”, „sam się w to wpakował to niech teraz z tego wyjdzie”. Wielu osobom trudno wyobrazić sobie, że są uzależnieni, którzy nie są zdolni do zaprzestania brania. To wyzwanie absolutnie przewyższa ich możliwości, nie mają odpowiednich zasobów psychologicznych, osobowościowych, mentalnych i socjalnych by sobie z tym poradzić. Oczywiście uzależnienie, zwłaszcza od narkotyków to choroba, która degraduje, jej obraz budzi lęk, i dlatego tak łatwo poddajemy ją ocenie i odrzucamy.  Nie budzi naszego współczucia jak inne choroby śmiertelne, wręcz odwrotnie – budzi naszą niechęć i obrzydzenie.

Patrząc na to analitycznie uzależnieni reprezentują wszystko to, czego nie chcielibyśmy przyporządkować sobie i o czym nie chcemy na co dzień pamiętać: słabość, zależność, zdolność do robienia rzeczy, których nie akceptujemy. Myślimy o nich jako o tych, którzy są zdolni do krzywdzenia innych, do agresji, niszczenia i upokarzania siebie, prostytucji. Dość łatwo zapominamy, że takie rzeczy robią także osoby nieuzależnione, a ich motywacją nie jest narkotyk od którego są uzależnieni, ale czasem po prostu sadystyczna czy masochistyczna przyjemność.

Gdyby spojrzeć na społeczeństwo jak na jeden organizm czy obiekt, można by powiedzieć, że osoby uzależnione jako niechciana cześć społeczeństwa ulegają odszczepieniu i usunięciu z obrębu społecznego „ ja ”. Właśnie dlatego nie chcemy widzieć ich na ulicach, maja być niewidoczni i poza nawiasem codziennego życia. Nie chcemy się zatem zastanawiać nad przyczynami popadania w uzależnienie, bo być może wtedy trzeba by było oswoić się z myślą, że uzależnieni tacy się przecież nie rodzą. I pojawiłaby się refleksja: dlaczego zatem tacy się stają?

*Zdjęcie Dr.Roberta Newmana pochodzi ze strony citylimits.org

„Zamiast palić jointy, lepiej godzinę pobiegać”

Przeczytałam interesujący i dobrze napisany artykuł Filipa Rybakowskiego w  Psychiatria – pismo dla praktyków. „Zamiast palić jointy, lepiej godzinę pobiegać”- w tekście autor stawia m.in taką właśnie tezę. Zamieszczam dla wszystkich aktywnych sportowo (zwłaszcza uprawiających TRIATHLON), ale także dla praktykujących terapeutów uzależnień.

„Czym różni się psychiatra od ironmana?”

Poproszony przez kolegę redaktora, zdecydowałem się opisać swoje nowe hobby, które pochłania mój wolny czas od około 2 lat. Wtajemniczeni pewnie już na podstawie tytułu domyślili się, że chodzi o  triathlon, dyscyplinę sportową składającą się z  trzech elementów – pływania, jazdy na rowerze i biegania. W najtrudniejszych zawodach tego typu należy przepłynąć 3.9km, przejechać na rowerze 180 km, a następnie przebiec maraton (42.2km). Osoby, którym udaje się tego dokonać otrzymują tytuł “człowieka z żelaza”. Szczęśliwie zawody triathlonowe odbywają się także na krótszych dystansach, na przykład start o połowę krótszy określany jest jako 1/2 ironman, a  jeszcze krótsze zawody, to tzw. dystans olimpijski lub sprint, choć nawet ten ostatni niewiele ma wspólnego ze sprintem właściwym, ponieważ trwa mniej więcej godzinę.

Oczywiście można twierdzić, że każdy psychiatra jest po części ironmanem – zmagającym się z ciężkimi okolicznościami opieki nad pacjentami, negocjacjami z  NFZ, czy relacjami ze współpracownikami, ale o tym w artykule nie będzie.

Spróbuję się raczej zastanowić, dlaczego triathlon może być atrakcyjny dla psychiatrów jako forma wypoczynku, choć oczywiście moje spostrzeżenia można odnieść do niemal każdej dziedziny sportu amatorskiego. Ze względu na zainteresowania będę również nawiązywał do koncepcji neurobiologicznych, które mogą być ciekawe dla naszej specjalności w  kontekście terapii i  zaleceń dla pacjentów.

Amatorskie uprawianie triathlonu, a właściwie zabawa w triathlon jest zajęciem dosyć czasochłonnym. Aby trenować każdą z trzech dyscyplin w najmniejszym sensownym wymiarze – czyli dwa razy w tygodniu potrzebujemy, jak łatwo obliczyć, minimum 6 godzin w okresie 7 dni. W tym momencie widzę wielu zniecierpliwionych kolegów, którzy odkładają egzemplarz pisma dla praktyków lub znacząco stukają się w czoło. Wiadomo, że zwykle jesteśmy tak zajęci, że żeby znaleźć 6 godzin w tygodniu to „pewnie musielibyśmy zrezygnować z  co najmniej jednego z etatów”. Z drugiej strony średni czas oglądania telewizji wynosi dla typowego Polaka około 30 godzin tygodniowo. Oczywiście nie wiemy, jak sprawy wyglądają w przypadku psychiatrów, ale mam podejrzenia, że może być to liczba o niewiele mniejsza.

Triathlon i  psychiatria są dla mnie całkowicie odmiennymi zajęciami. Gdy przyjmuję pacjentów w  gabinecie, jestem przez kilka godzin w niemal całkowitym bezruchu – poza przekręcaniem się w fotelu i robieniem notatek nie wykonuję innych czynności. Jestem skupiony na interakcji z pacjentem, śledzeniu jego toku myślenia, próbie analizowania wypowiedzi. Pamiętając o unikalności i indywidualnych uwarunkowaniach trudności danej osoby, próbuję w  krótkim czasie zamknąć jego problemy w zwięzłej etykiecie diagnozy, a następnie zaordynować właściwe leczenie.

W triathlonie jestem w ciągłym ruchu, a aktywność mojego mózgu mogłaby się sprowadzać do sporadycznych zmian wzorców poruszania się. Nie występuje interakcja z  inną osobą – gdy chcę, mogę oczywiście prowadzić wewnętrzny dialog, ale częściej pozwalam swoim myślom płynąć swobodnie. Nie odczuwam presji czasu (szczególnie podczas długich biegów i trwających kilka godzin jazd na rowerze), a mój proces myślowy nie musi doprowadzić do konkretnego wyniku. A  zatem piękno tego sportu polega dla mnie na tym, że uprawiając go, zmuszony jestem do wykonywania rzeczy, których niemal w ogóle nie robię w pracy, a jednocześnie mogę odpocząć od zajęć, których w trakcie praktykowania mi nie brakuje.

Nie ukrywam, że moja pasja do sportów wytrzymałościowych – szczególnie do ich połączenia – co ma miejsce w  triatlonie, posiada swoje źródła również w chęci subiektywnej obserwacji i weryfikacji doniesień nt. różnych neuro- i psychologicznych aspektów wysiłku fizycznego, o których coraz więcej mówi się w piśmiennictwie fachowym. Na początek coś dla osób zajmujących się uzależnieniami. Nie, nie będę mówił po raz kolejny o „endorfinach, które wydzielają się u  biegaczy”, ponieważ hipoteza ta jest dość stara (lata 70. XX wieku) i prawdopodobnie nieprawdziwa, ponieważ endorfiny są zbyt duże żeby przejść przez barierę krew-mózg. Od około 10 lat wiadomo natomiast, że w trakcie wysiłku fizycznego wydzielają się endogenne kanabinoidy (które przenikają do mózgu z  łatwością), co prawdopodobnie związane jest z poprawą samopoczucia i zjawiskami zaburzonej percepcji w przypadku długotrwałego wysiłku fizycznego. A zatem, zamiast palić jointy, lepiej godzinę pobiegać. Jeszcze większe poczucie odrealnienia i transu, związane prawdopodobnie ze zmianą środowiska na niezbyt naturalne dla człowieka, daje godzinna dawka pływania, szczególnie stylem dowolnym, w którym naprzemienne ruchy ramion działają jak hipnotyzujący metronom.

Zainteresowanym depresją i hipotezą neuroplastyczności chciałbym powiedzieć, że obecnie badacze zajmujący się naukami podstawowymi, w tym zjawiskami takimi jak neurogeneza de novo w  dorosłym mózgu, nie mają najmniejszych wątpliwości, że najsilniejszym naturalnym bodźcem do produkcji nowych neuronów jest wysiłek fizyczny. Dzieje się tak prawdopodobnie ze względu na stymulację produkcji mózgopochodnego czynnika wzrostu neuronów – BDNF, jak również wielu innych substancji o  działaniu neurotrofowym i  neuroprotekcyjnym.

Dla osób zajmujących się stresem, czyli właściwie dla nas wszystkich, interesujące może być, że wysiłek fizyczny (sam będąc stresorem) działa jak szczepionka na oś podwzgórze – przysadkanadnercza. Zaobserwowano, że gdy porównano dwie stresowane grupy, jedną, która uprzednio wykonywała wysiłek fizyczny i drugą, która nie miała takiej interwencji, to w tej drugiej markery pobudzenia osi PPN i autonomicznego układu nerwowego były znacząco większe.

Skupionym na funkcjach poznawczych i  działaniu kory przedczołowej chciałbym przedstawić hipotezę przejściowej hipofrontalności związanej z wysiłkiem fizycznym. Głosi ona, że w trakcie wysiłku fizycznego krew w  mózgu kierowana jest do miejsc związanych z  regulacją ruchów, czyli do zakrętu przed- środkowego, zwojów podstawy oraz móżdżku, co powoduje, że nie zostaje jej zbyt wiele dla kory przedczołowej, a tym samym zachodzi jej tymczasowe „wyłączenie”. Z tegoż powodu wysiłek fizyczny stanowi fizjologiczny „reset” dla naszego wewnętrznego komputera, pozwalając na przerwanie analizowania, planowania, rozważania, dywagowania i ruminowania, które zwykle, gdy trwają zbyt długo, nie prowadzą do niczego dobrego.

Kluczowe znaczenie w procesie psychoterapii ma zmiana oceny siebie. Satysfakcja, jaką daje realizacja choćby jednego treningu, może stanowić do tego dobrą podstawę. Zadowolenie z własnej osoby pogłębia się jeszcze bardziej, gdy udaje się realizować coraz większe partie programu treningowego i zaczyna się dostrzegać efekty własnych działań.

Podsumowując: ze względu na specyfikę naszej pracy, polecam triathlon nie tylko psychiatrom, ale wszystkim specjalistom zajmującym się zdrowiem psychicznym. Myślę, że kilka powyższych argumentów może również wskazywać na celowość zalecania aktywności fizycznej naszym pacjentom, a jak wiadomo najłatwiej przekonać kogoś własnym przykładem. ■

PSYCHIATRIA/PISMO DLA PRAKTYKÓW/MARZEC 2015  s. 34-35

http://www.psychiatraonline.com/psychiatra-nr-8/