Dziś w #PytaniunaŚniadanie rozmawialiśmy o zjawisku okraślanym jako w #Stashing (ang. ukrywać). Mówimy o nim wtedy, gdy partner ukrywa przed przyjaciółmi i rodziną swój związek. Jedna strona tworzacej się relacji na starcie podejmuje decyzję o wykluczeniu partnera z części swojego życia. Czy to możliwe? Dlaczego tak się dzieje? Dla mnie pojęcie #stashingu było tematem obcym, jednak teoria przywiązania, już nie jest. Brytyjski psychoanalityk Bowbly wyróżnił kilka stylów przywiązania m.in unikający. Unikający styl przywiązania wiąże się z lękiem przed odrzuceniem, nadmierną gloryfikacja niezależności, zaprzeczaniem potrzebie bliskości i jeszcze kilkoma innymi cechami. Zachęcam do zapoznania się głębiej z teorią przywiązania, a tymczasem zapraszam na rozmowę o stashingu. Rozmowa lekka, ale pasło w niej wiele wartościowych i życiowych wskazówek.
Category Archives: Psychoterapia

Żołnierz u psychologa
Rola psychologa w wojsku, jak możemy przeczytać np. w „Polsce Zbrojnej”, obejmuje szeroki zakres działań: profilaktykę, edukację, diagnozę psychologiczną, opiniowanie i interwencję kryzysową, wsparcie psychologiczne oraz specjalistyczną pomoc kliniczną.
Dużo tego jest i wydaje się, że potrzeby wojskowych w tym względzie powinny być zaspokojone. Można by nawet powiedzieć, że żołnierze to szczęściarze, bo tak szeroki zakres pomocy jest im oferowany nieodpłatnie. Dlaczego zatem żołnierze niechętnie korzystają z pomocy psychologicznej?
Stereotypy
Jednym z powodów z pewnością są w dalszym ciągu stereotypy. Wiele ponoć się zmienia, zwłaszcza odkąd polska armia stała się armią zawodową, odkąd uczestniczymy w misjach zagranicznych oraz korzystamy z międzynarodowych doświadczeń. Jednak co w teorii brzmi świetnie, w praktyce często nie wygląda już tak dobrze. Mimo coraz większej świadomości pomoc psychologiczna najczęściej jest przez wojskowych odrzucana, pojmowana jako rodzaj słabości i wyznacznik nieradzenia sobie. Korzystanie z pomocy bywa postrzegane stereotypowo, zarówno przez środowisko, jak i przez samego potrzebującego. Nawet kiedy pojawia się potrzeba kontaktu, wraz z nią pojawić się może ambiwalencja wynikająca nie tylko z lęku przed oceną innych, ale także wewnętrznego poczucia porażki. Kiedy jest gorzej, motywacja do wizyty jest, ale kiedy jest trochę lepiej, pojawiają się wątpliwości, które przed tym powstrzymują. „Czy to jest mi w ogóle potrzebne? Co taki psycholog mi pomoże?”…lęk przed odsłonięciem się, utratą anonimowości oraz brak zaufania do specjalistów, tylko jeszcze mocniej komplikuje sprawę.
Niekompetentni specjaliści
Zdarza się czasem, że można trafić na niekompetentnego specjalistę. Nie zawsze jest to ich wina, czasem brak im doświadczenia czy wyszkolenia by zająć się tym z czym się do nich zgłoszono, dobrze jest jeśli potrafią się do tego przyznać. Bywa jednak tak, że owi specjaliści nie pogłębiają i nie rozwijają swojej wiedzy i kompetencji czyniąc czasem więcej szkody niż pożytku. Problem jest oczywiście bardziej skomplikowany, niż może się pierwotnie wydawać. Jednostki wojskowe rozsiane są po całej Polsce, a psychologowie tam pracujący u tzw. podstaw często mogą trafić na problemy, które przerosną ich możliwości, a odesłać zgłaszającego się nie ma gdzie. Jednakże niezależnie od tego w którym sektorze działań psychologicznych niekompetentny specjalista będzie pracował, trafienie na niego zawsze, albo prawie zawsze skutkuje zniechęceniem na przyszłość. Najgorsze co może się wydarzyć, to zła ocena sytuacji dokonana przez psychologa, brak zainteresowania oraz nieumiejętność przyznania się do niewiedzy. W tym ostatnim przypadku zdecydowanie lepiej przyznać się do braku wiedzy i być wspierającym, niż udawać, że się wie i strzelać w ciemno.
Niechęć do psychologów wojskowych
Kiedy pracowałam w wojsku większość konsultacji odbywała się w sposób nieoficjalny. Pokój psychologa w jednostce odwiedzany był rzadko, na misji czegoś takiego jak pokój psychologa w ogóle nie było. Nie oznacza to jednak, że nie wykonywałam swojej pracy. Rozmowy prowadzone były w różnych miejscach, więc nigdy nie było jasne dla ewentualnych obserwatorów, czy to rozmowa koleżeńska czy być może psychologiczna porada, było to jasne tylko dla rozmówców. W takim trybie jednak, dokonać można jedynie interwencji, porady czy udzielić wsparcia. Taki sposób funkcjonowania często okazywał się niezbędny ze względu na lęk przed oceną kolegów i przełożonych, który żołnierzom towarzyszył. Wydaje się, że jest to jeden z głównych powodów, dla których żołnierze wolą skorzystać ze wsparcia psychologicznego poza swoim środowiskiem pracy.
Jest moim zdaniem jeszcze jeden ważny powód niechęci wojskowych do wizyt u psychologa – niedostosowanie metody oddziaływań do zgłaszanych trudności.
W wojsku nie ma miejsca na psychoterapię
Dostęp do psychoterapii w wojsku jest niezwykle ograniczony. Oczywiście zgodnie z decyzją MON oddziaływania psychoterapeutyczne w pewnym zakresie zapewnione są w wojskowych oddziałach szpitalnych, podczas turnusów uzdrowiskowo-rehabilitacyjnych oraz w specjalistycznych wojskowych przychodniach lekarskich. Realny sposób realizacji tych zadań nie jest mi znany, trudno mi zatem powiedzieć jakiej jakości są to działania. Pamiętam za to, że kiedyś często słyszałam zdanie „w wojsku nie ma miejsca na psychoterapię”. To jednak nie znaczy, że wojskowi psychoterapii nie potrzebują. Problemy zgłaszane przez żołnierzy często są problemami, które powinny zostać poddane oddziaływaniom psychoterapeutycznym i to wcale nie w warunkach turnusu rehabilitacyjnego czy szpitalnego oddziału, ale ambulatoryjnie. Myślę tu o poczuciu samotności, trudnościach adaptacyjnych po powrocie z misji czy po przejściu na emeryturę, rozpadzie związków małżeńskich, czy nieumiejętnością wejścia w związek i zaangażowania się. Także o trudnościach w bliskich relacjach, stanach depresyjnych charakteryzujących się uczuciem pustki i zniechęcenia, nadużywaniem alkoholu itp. Czasem wystarczy krótkoterminowe oddziaływanie czy wręcz interwencja kryzysowa, a czasem potrzeba czegoś więcej. Nawet jeżeli znajdziemy specjalistę mogącego się tym zająć wśród specjalistów wojskowych, to zapewne jest ich niewielu. Żołnierze, zwłaszcza ci którzy uczestniczyli w misjach, mają specyficzne, trudne doświadczenia, w pamięci obrazy i wydarzenia, o których nie chcą myśleć, ale to także przede wszystkim ludzie z ludzkimi problemami.
Czasem by skorzystać z kontaktu psychoterapeutycznego nie potrzeba traumy, z którą sobie nie poradziłem, czasem wystarczająca jest potrzeba zmiany i poprawy jakości dotychczasowego życia. Chęć zrozumienia siebie, swojej natury i najzwyczajniej w świecie chęć osobistego rozwoju.

Nieświadoma gra partnerów – związek w koluzji.
Dlaczego funkcjonujemy w związku w którym czujemy, że szkodzimy sobie, który nas nie satysfakcjonuje? Dlaczego nie podejmujemy próby by dokonać zmian wewnątrz pary? To temat, który nurtuje wielu ludzi, a odpowiedzi wydają się zawsze niejasne i niewystarczające.
Spotykam w gabinecie wiele osób, które mają trudność w stworzeniu satysfakcjonującego związku. Zarówno kobiety jak i mężczyźni deklarują jak bardzo chcieliby stworzyć związek i cierpią z powodu tego, że związki które tworzą są bardziej uwikłaniem przynoszącym cierpienie niż satysfakcjonującą relacją. W terapii gdy przyglądamy się im z perspektywy czasu okazuje się, że było w każdym z nich coś podobnego – jakiś wspólny mianownik.
Spróbujmy prześledzić jeden z możliwych scenariuszy – związek narcystyczny.
Wyobraźmy sobie mężczyznę, który bardzo pragnie nawiązać trwały, udany związek z kobietą. Za każdym jednak razem kiedy udaje mu się nawiązać jakąś relację, w swojej głowie wciąż pozostaje niezadowolony. Zaczyna myśleć, że dziewczyna, która jeszcze niedawno wydawała się wspaniała już taka nie jest. Pojawiają się myśli, że gdzieś jest być może inna, ta właściwa, ta jedyna. Już same te myśli sprawiają, że z obecną kobietą nie jest w stanie się zbliżyć, poczuć się dobrze i stabilnie. Niespostrzeżenie sabotuje mogącą zrodzić się bliskość. A być może chodzi właśnie o to by do niej nie dopuścić, bo związek i bliskość kojarzy się rezygnacją czy utratą siebie. Taka osoba marząc o bliskości, nie jest w stanie pogłębić posiadanej relacji.
Mija kilka prób stworzenia związku zanim mężczyzna ten orientuje się, że nie jest to kwestia nieodpowiednich kobiet, gdyż oczywiście na początku tak myśli, ale czegoś w nim samym co nie pozwala się związać.
Udaje się i co wtedy?
Kiedy jednak mężczyzna narcystyczny już się zwiąże, potrzebuje ciągłego potwierdzania własnej wartości. Przegląda się w oczach kobiet jak w lustrze. Kobiety pozostają z takim mężczyzną w nieświadomej umowie która brzmi: Dopóki doceniasz mnie, potwierdzasz moją wartość, zachwycasz się mną i jesteś podporządkowana moim oczekiwaniom, dopóty trwamy.
W miłości istnieją dla osoby narcystycznej jedynie dwie możliwości – albo samemu trzeba zrezygnować z własnego ja, albo to partner musi zrezygnować. Osoba o takiej konstrukcji osobowościowej jest w stanie stworzyć nawet długotrwałą relację, kiedy druga osoba dopasuje się. Tak jak woda, która idealnie dopasowuje się do kształtu naczynia, w które została nalana. Związek ma przebiegać bez zakłóceń i nie ma w nim miejsca na autonomię. Niechybnie musi jednak dojść do konfliktu – w tej koluzji.
Czym jest koluzja?
Koluzja to rodzaj nieświadomej umowy między dwojgiem ludzi. Partnerów łączy wzajemne uwikłanie w relację, z którego, mimo cierpienia, często trudno jest wyjść. Już sam dobór partnera dokonuje się w służbie stworzenia z nim koluzyjnego związku. Podstawą są niezaspokojone, nieświadome pragnienia i potrzeby, które nie zostały zaspokojone w pierwotnych relacjach z rodzicami. Potrzeby te mają różny charakter np. gdy chodzi o bycie ważnym i bezwarunkowo przyjętym mówimy o potrzebach narcystycznych. W zależności od swoich doświadczeń życiowych jedni ludzie są bardziej progresywni w dążeniu do zaspokojenia swoich potrzeb, inni zaś przyjmują postawę regresywną. Krótko mówiąc, posługując się powyższym przykładem, partnerem progresywnym jest ten, który wymaga dostosowania się do jego oczekiwań, który żąda potwierdzania własnej wartości i ciągłego doceniania (narcyz), regresywnym zaś ten, który te pragnienia i żądania zaspokaja.
Rolę partnera regresywnego bardzo często przyjmują kobiety (narcyz komplementarny). Tak jak osoby narcystyczne postrzega się jako egoistyczne, tak ich partnerów postrzega się jako osoby altruistyczne, poświęcające się, skromne i nieroszczeniowe. Gdy przyjrzymy się bliżej widzimy, że często są to osoby o obniżonym poczuciu wartości, już w dzieciństwie przyzwyczajone do pogardy. Takie kobiety wybierają partnera którego idealizują i podziwiają, dbając o zaspokojenie jego potrzeb w pewien sposób wiernie mu służą. W partnerze widzą swoje idealne ja, taką osobę jaką same obawiają się być.
Nigdy jednak nie jest tak, że będąc bardziej osobą regresywną nie posiadamy progresywnych pragnień. I w tym cały szkopuł.
Co dzieje się kiedy w partnerze regresywnym następuje przełom i dochodzą do głosu wyparte pragnienia progresywne? Gdy nagle ona pragnie szacunku i uznania jakie zazwyczaj otrzymuje partner? Dochodzi do konfliktu w parze. Dynamika odwraca się i tak jak wcześniej para działała według zasady: jestem wspaniały ponieważ ty mnie uwielbiasz – uwielbiam cię ponieważ jesteś dla mnie taki wspaniały, teraz zaczyna działać zupełnie inaczej. Partner progresywny uświadamia sobie, że tak naprawdę bez swojej drugiej połowy niewiele znaczy, podziw i dowartościowanie uzależnia, ale również określa. Narcyz czuje się w obowiązku być takim jakim widzi go jego partner, a ponieważ tamten widzi go jako idealnego, to standardy są tak wysokie, że nie do utrzymania. Narcyza zaczyna to złościć, ale jednocześnie nie potrafi z tego zrezygnować. Również partnerka prędzej czy później jest zrozpaczona sytuacją w związku i myśli: „tyle ci poświęciłam, tak cię doceniałam i kochałam, zawsze byłeś najważniejszy, a teraz złościsz się i jesteś dla mnie taki bezwzględny”. Partnerka (narcyz komplementarny) nie jest jednak w stanie zrezygnować z postrzegania swojego partnera jako idealnego, zwiększa więc wymagania usilnie dostosowując go do swojej wizji. W zależności od tego czy partnerka jest bardziej agresywna czy uległa – zaczyna walczyć lub wycofuje się i narzeka, niezmiennie jednak cierpi i jedna i druga strona. Dotychczasowa zasada działania w parze, jak już wspomniałam ulega zmianie. Pojawia się nowa zasada: Jestem taki bezwzględny i niedobry dla ciebie ponieważ tak wiele ode mnie wymagasz i tak silnie określasz jaki mam być – ona zaś zaczyna myśleć: jestem taka wymagająca dla ciebie, bo jesteś taki bezwzględny i niedobry, a ja chciałabym tylko by było tak cudownie jak kiedyś. Koło się zamyka.
Istnieją oczywiście inne opisane rodzaje koluzji w parze. Zamieszczony przykład dotyczy koluzji wynikającej z potrzeb narcystycznych obydwojga partnerów. Wszystkich zainteresowanych zgłębieniem tematu odsyłam do książki, która zainspirowała mnie do napisania powyższego artykułu: „Związek dwojga – psychoanaliza pary” Williego Jürga.
Polecam!
Artykuł opublikowano także na wprost.pl
https://wellbeing.wprost.pl/10524577/zycie-z-narcyzem-ekspertka-mowi-o-nieswiadomej-umowie.html

Emocjonalna ruletka – czyli bliska relacja z osobą borderline
W kolejnym wpisie chciałabym przyjrzeć się bliżej osobom borderline. Jest to często spotykane zaburzenie osobowości, wpływające bardzo silnie na osoby bliskie lub partnerów osób nim dotkniętych. Mam nadzieję, że mój artykuł pomoże wam w zrozumieniu osób z cechami borderline i w rozpoznaniu mechanizmów nimi rządzących.
Jak objawia się osobowość borderline?
Osoby borderline przeżywają wewnętrzny konflikt polegający na jednoczesnej chęci bycia blisko z inna osobą, a lękiem przed pochłonięciem w tej relacji. Ponieważ same postrzegają relację tylko jako taką, w której inna osoba ma być całkowicie zależna, idealnie zaspokajająca potrzeby i doskonale rozumiejąca, same uważają, że także takie muszą być. Mówiąc krótko jest to pułapka emocjonalna, z której cało się wyjść nie da, gdyż poziom wymagania zarówno w stosunku do siebie jaki drugiej osoby jest w rezultacie nie do wytrzymania. Kiedy pozostajemy w takiej relacji nie ma bowiem miejsca na żaden błąd, nie mówiąc o jakiejkolwiek dozie autonomii. Musi zatem nastąpić jakieś rozwiązanie, najczęściej jest ono niszczące i gwałtowne.
Borderline a związki
Związek z osobą borderline początkowo wydaje się absolutnie fantastyczny, można poczuć się jakby wygrało się na loterii. Relacja rozwija się szybko i emocjonalnie. Czujemy jakbyśmy znali się z nią/nim od dawna. Myślimy podobnie i bardzo dobrze się rozumiemy. Można czuć się tak jakby ta druga osoba znała nasze myśli i odgadywała nasze pragnienia. Relacja szybko osiąga głębszy poziom niż zazwyczaj na danym etapie, odnosi się wrażenie całkowitej akceptacji. Wzbudza to chęć do jeszcze większego zbliżenia się i dawania więcej i więcej. Jesteśmy tym uczuciem absolutnie uwiedzeni. Osoby borderline zazwyczaj w przeszłości miewały już nieudane związki, dlatego często czujemy się (a raczej jesteśmy stawiani) w pozycji wybawiciela czy wybawicielki. To pozycja jest niezwykle pociągająca, dająca poczucie, że jest się dobrym i uda się uszczęśliwić nowo poznaną osobę. Pojawia się myśl, że poprzedni partnerzy/partnerki były po prostu nieodpowiedni, nieczuli, nie dość oddani i opuszczający.
Z czasem jednak zaczyna się gra w „wszystko albo nic”. Krach relacji zbliża się często w subtelny i niedostrzegalny sposób po to by z czasem eskalować. Jak wspomniałam osobą borderline rządzą dwie sprzeczne tendencje, które stawiają ją przed następującym dylematem: jeśli będę bronić się przed bliskością, którą pojmuję jako całkowite zlanie się czy zespolenie, narażę się na utratę osoby, której tak rozpaczliwie potrzebuję. Bliskość mimo iż upragniona, jest dla nich nie do wytrzymania. Grozi całkowitym zespoleniem, a w rezultacie pochłonięciem i utratą siebie. Tak więc w obronie przed nią osoba borderline zaczyna robić różne rzeczy by zniszczyć relację i w rezultacie oderwać się, by następnie cierpieć z powodu odrzucenia czy opuszczenia. W ten sposób wkraczamy do emocjonalnego kasyna, gdzie poprzez podbijanie stawki zaczyna się gra „w jak długo wytrzymasz”: ile twoich granic przekroczę zanim powiesz dość.
Destrukcja relacji
Osoby borderline wyznaczają w relacji nieosiągalny wręcz standard, któremu druga osoba nie jest i nie byłaby w stanie nigdy sprostać. Dlatego wkrótce zaczynają się oskarżenia. Najczęstszy scenariusz zakłada takie zachowanie które doprowadzi drugą osobę do zirytowania i rozdrażnienia, w rezultacie do złości i chęci odsunięcia się. Wtedy często padają oskarżenia, że partner się zmienił, nie dba już tak jak kiedyś, że nie jest się już tak ważną/ym. Jest się oskarżonym o to czego się nie zrobiło w taki sposób, że nie jest się pewnym jak jest naprawdę. To powoduje poczucie winy za złość i rozdrażnienie jakie się czuje. Osoby borderline chcą czuć że są najważniejsze, uznają często, że w danej relacji przysługują im szczególne prawa i domagają się wyjątkowego traktowania. Mają też krótki emocjonalny lont doprowadzający do częstych i gwałtownych wybuchów gniewu, co sprawia, że w relacji z tą osobą czuć się będzie zagrożonym lub zastraszonym emocjonalną niestabilnością. Zarówno w słowach jak i w zachowaniu przekraczają osobiste granice drugiej osoby. Wybuchy gniewu powodowane są wewnętrznie kumulowanym napięciem, ciągłą wewnętrzną walką między wściekłością i nienawiścią, a chęcią zbliżenia się. Wszystko to co kumulowane jest „wyrzucane” podczas wybuchu gniewu w drugą osobę. Dla partnera naturalnym staje się poczucie, że jest się jak pojemnik na odpady. Jest się obrzucanym błotem, obrażanym, a czasem wręcz poniżanym. Kiedy nie reaguje się w sposób w jaki osoba borderline oczekuje i kiedy nie zaspokaja się jej żądań, eskaluje ona gwałtowne często pogardliwe traktowanie.
Posługując się analogią z grą hazardową ostatecznym podbiciem stawki w grze „jak długo wytrzymasz” jest szantaż emocjonalny. Osoby borderline mogą zagrozić nawet samobójstwem.
Czy osobie borderline można pomóc?
Podobnie jak w hazardzie osoby borderline najczęściej doświadczają przegranej. Dążą do zniszczenia i zepsucia relacji tak długo, aż ją stracą. Często dostrzegają powtarzalność takich zachowań i rozegrań w relacji, ale działają jak owładnięte nieznaną siłą, podobnie jak w uzależnieniu od hazardu. Tylko jasno i stanowczo, ale nie bez współczucia stawiane granice są w stanie przerwać emocjonalny trans i “grę”. Pamiętajmy, że osoby borderline to osoby głęboko cierpiące, nie radzące sobie i potrzebujące pomocy. Terapia jest długotrwała i wymagająca i często przebiegająca gwałtownie, gdyż osoba borderline podobnie jak w innych relacjach także w relacji z psychoterapeutą powtarza znany i opisany powyżej wzorzec zachowania.

“Papież metadonu” w Polsce
W dniach 17 – 19 lutego br. w Warszawie odbyła się międzynarodowa konferencja dotycząca miejskich polityk narkotykowych Urban Drug Policies Conference. Na konferencji gościł m.in profesor Robert G. Newman z Nowego Yorku. Newman jest uznanym międzynarodowym ekspertem w zakresie leczenia uzależnień. Przez wiele lat zajmował się leczeniem substytucyjnym uzależnionych od opiatów nowojorczyków, dzięki czemu przez niektórych nazywany jest „papieżem metadonu”. Leczenie substytucyjne jest stosowaną w uzależnieniu od opioidów formą opieki medycznej wykorzystującą do leczenia m.in. metadon – substancję o właściwościach i działaniu podobnym do narkotyku. Narkotyk zastępowany jest substytutem w celu osiągnięcia przez pacjenta bardziej kontrolowanej formy uzależnienia. Dodatkową korzyścią jest możliwość zaprzestania używania substancji nielegalnej, co ma ogromne znaczenie dla osoby uzależnionej z uwagi na ograniczenie ryzyka szkód związanych z używaniem. Dokładny opis wyjaśniający na czym polega leczenie substytucyjne znajdziecie Państwo na stronie Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii.
Na warszawskiej konferencji profesor Newman przedstawił swoje rozumienie koncepcji leczenia metadonem. Różni się ona dość znacznie od tego jak rozumieją ją osoby postronne, a często również lekarze. Mówił o tym, że często w swojej praktyce spotykał i spotyka się z pytaniami o długość trwania leczenia uzależnionego pacjenta metadonem. Odpowiada wtedy, że często takie leczenie trwa do końca życia. Czy zastanawiamy się jak długo będzie trwało leczenie cukrzycy bądź jakiejkolwiek innej choroby przewlekłej – pyta profesor. Newman uważa, że nic nie usprawiedliwia pozostawienia bez opieki medycznej tych uzależnionych, którzy chcą pomocy, którzy jej potrzebują i mogą bez niej umrzeć. Stwierdził, że uzależnienie od narkotyków jest chorobą przewlekłą, którą właśnie w ten sposób, a nie żaden inny należy traktować. Profesor Newman pozornie nie powiedział niczego odkrywczego, ale jest to trudne do pojęcia i zaakceptowania dla osób które nie zgłębiają tematu uzależnienia. Mimo tak wielu wypowiedzi profesjonalistów w mediach i uświadamiania, że uzależnienie jest chorobą, często słychać głosy, że jest jednak czymś zależnym od woli uzależnionego. „Gdyby chciał to by przestał”, „sam się w to wpakował to niech teraz z tego wyjdzie”. Wielu osobom trudno wyobrazić sobie, że są uzależnieni, którzy nie są zdolni do zaprzestania brania. To wyzwanie absolutnie przewyższa ich możliwości, nie mają odpowiednich zasobów psychologicznych, osobowościowych, mentalnych i socjalnych by sobie z tym poradzić. Oczywiście uzależnienie, zwłaszcza od narkotyków to choroba, która degraduje, jej obraz budzi lęk, i dlatego tak łatwo poddajemy ją ocenie i odrzucamy. Nie budzi naszego współczucia jak inne choroby śmiertelne, wręcz odwrotnie – budzi naszą niechęć i obrzydzenie.
Patrząc na to analitycznie uzależnieni reprezentują wszystko to, czego nie chcielibyśmy przyporządkować sobie i o czym nie chcemy na co dzień pamiętać: słabość, zależność, zdolność do robienia rzeczy, których nie akceptujemy. Myślimy o nich jako o tych, którzy są zdolni do krzywdzenia innych, do agresji, niszczenia i upokarzania siebie, prostytucji. Dość łatwo zapominamy, że takie rzeczy robią także osoby nieuzależnione, a ich motywacją nie jest narkotyk od którego są uzależnieni, ale czasem po prostu sadystyczna czy masochistyczna przyjemność.
Gdyby spojrzeć na społeczeństwo jak na jeden organizm czy obiekt, można by powiedzieć, że osoby uzależnione jako niechciana cześć społeczeństwa ulegają odszczepieniu i usunięciu z obrębu społecznego „ ja ”. Właśnie dlatego nie chcemy widzieć ich na ulicach, maja być niewidoczni i poza nawiasem codziennego życia. Nie chcemy się zatem zastanawiać nad przyczynami popadania w uzależnienie, bo być może wtedy trzeba by było oswoić się z myślą, że uzależnieni tacy się przecież nie rodzą. I pojawiłaby się refleksja: dlaczego zatem tacy się stają?
*Zdjęcie Dr.Roberta Newmana pochodzi ze strony citylimits.org
Wszystkiemu winien wstyd
Wstydzimy się, wstydzimy się na potęgę. Czasem wstydzimy się nie wiedząc nawet, że się wstydzimy. Wstydzimy się siebie i za swoje zachowanie, czasem wstydzimy się za kogoś, nawet za postać z filmu. Zdarza się, że słyszę w gabinecie: „nie mogłam/em na to patrzeć, to było żenujące” a opisywana jest właśnie scena z filmu. Żenują nas cudze wypowiedzi, cudze błędy, niewiedza, ale i intymność, romantyczność…bywa, że wyśmiewamy to co nas zawstydza. Ileż razy słyszeliśmy wyśmiewanie się z romantycznego gestu czy wzruszenia na filmie o miłości. Wyśmiewanie często służy odwróceniu uwagi od naszych własnych przeżyć, wstyd, który przeżywamy jest na tyle duży, że nie mogąc go pomieścić oddajemy go komuś innemu ośmieszając go i zawstydzając. Bojąc się, że sami zostaniemy ośmieszeni ośmieszamy innych, prezentując często agresywną postawę. Tym samym sprawiamy, że inni raczej będą unikać zwrócenia nam na to uwagi. W ten sposób nikt nas nie konfrontuje, a często ludzie wręcz odsuwają się. Zaprzeczanie i nieumiejętność przyznania się do błędu to kolejny sposób aby pominąć to czego się wstydzimy. Poczucie wstydu, które zakładamy czy takie którego doświadczyliśmy np. ze względu na gafę towarzyską powoduje rodzaj urazy, która sprawia, że podświadomie unikamy powtórzenia takiej sytuacji. Dlatego automatycznie wycofujemy się z nich bądź je odrzucamy. Innym mechanizmem poradzenia sobie z taką sytuacją jest zdewaluowanie całej sytuacji bądź osób w niej uczestniczących.
Uczucie wstydu jest odczuwane różnie w zależności od jego natężenia i tak najlżejszą jego formą jest zakłopotanie i zażenowanie, następnie wstyd i upokorzenie, aż do uczucia śmiertelnego poniżenia. Wiele zrobimy by tych uczuć nie przeżywać i nie doświadczyć, zwłaszcza jeżeli doświadczaliśmy ich będąc dziećmi. To bardzo ważny element, który warunkuje jak silnie będziemy w dorosłym życiu przyjmować uczucie wstydu. Dlatego tak istotne jest jak rodzice odnoszą się do swoich dzieci. Zdarza się czasem, że rodzice zaspokajają własne oczekiwania czy potrzeby używając do tego dziecka. Ma być piękne, dobrze wyglądać, dobrze się uczyć, być grzeczne, jednym zdaniem ma być idealne. Tylko wtedy jestem z niego dumny, kocham je, doceniam, chwalę się nim. Mało w tym miejsca na popełnianie błędów, można sobie wyobrazić jak wiele kosztuje dziecko ciągłe utrzymywanie takiej postawy. Jak będzie czuło się zawstydzone jeżeli w jakimś aspekcie nie okaże się dość dobre, a inni to zauważą i podkreślą. Nieważne jak bardzo w środku czuje się tym zmęczone, jak bardzo rzeczy które robi mu nie pasują – wie, że jeśli przestanie być idealne, narazi się na rozczarowanie kogoś kogo kocha i od kogo jest zależny czyli rodzica. Obawia się odrzucenia i krytyki. W przyszłości będzie starać się nie rozczarowywać, a kiedy to zrobi może przeżywać nie tylko poczucie winy, ale także silny wstyd. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy gdy rozczarowani i zawstydzeni nieporadnością, słabością, brakiem umiejętności czy wiedzy rodzice, ośmieszają czy upokarzają dziecko. „Jesteś do niczego”, „ każdy lepiej by to zrobił niż ty, do niczego się nie nadajesz”, „nie bądź taką pierdołą”..itp. W ten sposób przekraczamy granice, tego co dziecko może udźwignąć. Wewnętrznie musi się chronić wykorzystując podstawowe mechanizmy obronne. Jednym z nich jest zaprzeczanie, drugim np.projekcja.
Po osiągnięciu dojrzałości, jako dorosły, takie dziecko, posługując się projekcją będzie widzieć wszystkie nieidealne i zdewaluowane swoje cechy (części siebie) w innych, co uchroni je od przeżywania w taki sposób siebie. To „ci inni” odtąd będą słabeuszami, idiotami czy durniami. Dzięki temu nie dojdzie do ujawnienia własnej słabości, bo będzie ona przeniesiona na innych. Dorosła osoba „zaprogramowana” w ten sposób będzie przeżywać duży lęk przed odsłonięciem, zaprzeczać własnym słabościom, niechętnie uznawać własne błędy. Będzie przeżywać dużo wstydu, zwłaszcza w momentach niepowodzeń, w których będzie widzieć rysę, która powstała na jej obrazie.
Badajmy zatem własne wnętrze, patrzmy dlaczego się wstydzimy i czy na pewno jest powód do wstydu, bo wstyd nas zatrzymuje i tak naprawdę izoluje. Dbajmy też o relacje z naszymi dziećmi. Budując mądrze ich poczucie własnej wartości sprawiamy, że w przyszłości będą dojrzalej znosić niepowodzenia i będą lepszymi partnerami, pracownikami i po prostu ludźmi.

Wszystko w rękach boga – psychologa.
Początek
Różne myśli i oczekiwania towarzyszą osobie zgłaszającej się do psychoterapeuty. Nie przychodzimy przecież do specjalisty kiedy czujemy, że wszystko jest w porządku. Już sama decyzja wiele nas kosztuje. By w ogóle ją podjąć musimy dokonać pewnego podsumowania, przyznać, że jest coś, z czym nie potrafimy poradzić sobie sami. To sprawia, że pojawia się potrzeba szukania pomocy. Natychmiast może pojawić się także myśl przeciwna: „czy on/ona faktycznie mi pomoże?”, swoiste zaprzeczenie tego, że kogoś potrzebuję. Ambiwalencja wobec pierwszej wizyty może trwać długo, ponieważ trzeba przełamać wiele oporów i lęków. Idę do obcej osoby, której mam powiedzieć jakie mam problemy, odsłonić się. Od tej pory to co wypowiedziane zaczyna istnieć już nie tylko w mojej świadomości i staje się bardziej realne. Często przecież łudzimy się, że jeżeli o czymś nie mówimy to ta rzecz (uczucie, problem) nie istnieje. Spychamy to na bok, staramy się tego nie widzieć, ale to dalej tkwi w naszej głowie i po jakimś czasie powraca. Wtedy znów myślimy o wybraniu się do psychoterapeuty. Tym co dodatkowo wzmaga ambiwalencję jest lęk przed zmianą. Nie jest dobrze tak jak jest, ale co odkryję kiedy zacznę prace nad sobą? Boję się, że ujrzę rzeczy, które nie pozwolą mi już dłużej „nie widzieć” i „nie czuć”. To co do tej pory omijam zacznie uwierać jak piasek pod powiekami. Boimy się, że psychoterapia poruszy nasz świat w posadach.
Oczekiwania
Kiedy w końcu decyzja została podjęta i zjawiamy się u psychoterapeuty, okazuje się, że cierpliwości nie wystarcza nam na długo. Psychoterapeuta jawi się nam jako osoba, która ma przynieść szybkie rozwiązania. Psychoterapeuta przez chwile jest prawie jak Bóg, który ma usunąć cierpienie. Tymczasem na pierwszej sesji, do której tak długo się zbieraliśmy, spotykamy się w większości z milczeniem. Jesteśmy wyrozumiali, bo przecież psycholog musi zapoznać się ze sprawą, na kolejnych spotkaniach może nie być lepiej – psychoterapeuta mówi niewiele. Kiedy już mówi słyszymy, ale nie chcemy usłyszeć. Pomijamy to, bo gdzieś w głowie jest bieg do celu, jakim jest rozwiązanie, rada, ratunek. Wszystko zmierza w kierunku pytania: „i co z tym (z czym przychodzę) zrobić?”. Okazuje się, że w terapii nie ma jednoznacznych odpowiedzi i niby to rozumiemy, ale pragniemy czego innego – prostej recepty na nasze bolączki.
Czas
Tylko Bóg przemieni wodę w wino w jeden wieczór. Psychoterapia to proces, który musi trwać by przynieść rezultaty. Pierwszym efektem, często niezauważanym, jest zdolność zniesienia frustracji w związku z brakiem natychmiastowych rozwiązań. Kiedy pada pytanie ile trwa psychoterapia i mówię, że około dwóch lat, a czasem dłużej, wiele osób postrzega to jako bardzo długi okres. Rzeczywiście na wstępie wydaje się to bardzo odległa perspektywa, potem jednak często okazuje się, że dwa lata mijają szybko, a pacjent nie jest wciąż gotowy na to by zakończyć terapię.
Zadaj mi pytanie
„Będzie mi łatwiej jeżeli Pani będzie pytać…” – to zdanie pada bardzo często w gabinecie w trakcie pierwszych wizyt. Pacjenci wypowiadają je z różnych powodów. Niektórym trudno jest być w kontakcie, czasem tak naprawdę chcieliby zaspokoić oczekiwanie psychoterapeuty zgadując w myślach, co może być dla niego ważne. Zakładają, że jeżeli będą mówić rzeczy które przychodzą im do głowy, to będą to rzeczy nieistotne, nieinteresujące, niepotrzebne. Nic bardziej mylnego, ponieważ naprawdę wszystko, co zostanie poruszone jest ważne i wnosi wiele. W ten sposób pokazujemy psychoterapeucie nasz wewnętrzny świat, to jak myślimy, postrzegamy, czujemy. Psychoterapia to opowieść osoby, która do mnie przychodzi, nie odwrotnie. Wyobraźmy sobie akwarium pełne plastikowych kolorowych piłeczek: kiedy ja pytam to ja sięgam po piłeczkę, jeśli pacjent sam mówi to wybór należy do niego. Dzięki temu widzę co wybiera i dostrzegam najważniejsze dla niego tematy, a nie te, które ja uważam za istotne. Milczenie jest frustrujące, to prawda, ale to właśnie w milczeniu do głowy napływają te myśli, które należy mówić.
Podsumowując, psychoterapeuta to towarzysz w drodze do pełniejszego rozumienia siebie, a psychoterapia to droga do rozwoju wynikającego z tego co sami w sobie odkryjemy. Zapraszam do dyskusji.
Pozdrawiam,
Izabela Jabłońska